Wydawać by się mogło, że skoro na Kasprowy możemy wjechać kolejką, to nic tam złego raczej się nam nie stanie. Jednak trzeba zachować tam szczególną ostrożność zimą, kiedy szlaki są oblodzone a o poślizgnięcie się wcale nie tak trudno. Właśnie tak spadła turystka tuż pod koniec grudnia.
300 metrów w dół
Był zwykły, grudniowy dzień. WIatr zawiewał i tworzył w wyższych partiach górskich spore zaspy. Turystka najprawdopodobniej poślizgnęła się spod dzwona na szczycie Kasprowego Wierchu. Dramatyzmu dodaje fakt, że poleciała głową w dół aż 300 metrów, do dna Doliny Gąsienicowej. Od silnych uderzeń na chwilę straciła przytomność, ale na szczęście nic poważnego się jej nie stało.
Całą sytuację obserwowali turyści, którzy przebywali na szczycie Kasprowego Wierchu. To oni błyskawicznie zadzwonili po TOPR. Gdy ratownicy przybyli na miejsce, jeden z nich zjechał ze szczytu do turystki. Kobieta odzyskała przytomność, jednak nie dała rady wrócić na Kasprowy o własnych siłach. Na miejsce został wezwany śmigłowiec ratunkowy, który przetransportował turystkę do szpitala w Zakopanem.
Więcej historii spod Tatr na: www.wtatry.pl
Uratowała różowa kurtka
Do podobnego zdarzenia doszło kilka dni później. Zupełnie nieprzygotowana do górskich wędrówek w zimowej scenerii turystyka z Ukrainy, utknęła na Goryczkowej. Ratownicy TOPR odnaleźli ją tylko dlatego, że miała charakterystyczną, różową kurtkę, którą dobrze było widać z kilkunastu metrów.
Jak się potem okazało, turystka wyjechała kolejką na Kasprowy Wierch, a potem bez odpowiedniego przygotowania, wyruszyła szlakiem w kierunku Goryczkowej. Nie miała ze sobą ani raków, ani czekana. W pewnym momencie zgubiła szlak i nie miała jak nawet zawrócić. Po obu stronach widziała strome stoki, z których w każdym momencie mogła zsunąć się razem z lawiną. Na szczęście w obu przypadkach wszystko skończyło się dobrze.